Pani Jolanta od dziecka była osobą niezależną. Swoim życiorysem mogłaby obdzielić kilkoro osób. Dzisiaj dzięki dożywotniej rencie od Funduszu Hipotecznego DOM może spędzać jesień życia tak, jak całe swoje życie – aktywnie i ze smakiem.
Pani Jolanto zechciałaby Pani opowiedzieć o sobie w kilku zdaniach?
Kilka zdań nie wystarczy (śmiech). Od 1939 wydarzyło się tak wiele, że ciężko to opisać w krótkich słowach. Jako dziecko cudem przeżyłam wojnę. Będąc młodą kobietą zostałam modelką, a po drodze zdobyłam 3 miejsce w ogólnopolskich zawodach brydżowych.
To brzmi, jak zapowiedź ciekawej opowieści, proszę kontynuować Pani Jolanto.
Urodziłam się w Warszawie, jak już mówiłam w 1939. Dlatego moje pierwsze wspomnienia wiążą się niestety z okresem wojennym. Pamiętam bardzo dokładnie, kiedy miałam nieco ponad 4 lata i trafiłam razem z moją mamą do obozu w Pruszkowie. Omal tam nie zginęłyśmy przeze mnie. Ja od dziecka byłam bardzo pewna siebie, i wtedy w tym obozie ugryzłam niemieckiego oficera w rękę. Bardzo go to rozjuszyło. Wyjmował już broń i pewnie bym tu dzisiaj nie siedziała, gdyby nie to, że mamie udało się go przekupić. Na szczęście w te ciężkie czasy weszliśmy z niewielkim, ale jednak majątkiem. Babcia miała własną pracownię krawiecką, w której zatrudniała pracowników. Tata był do tego kolejarzem, przed wojną to była bardzo szanowana posada.
Niedługo po uwolnieniu się z obozu w Pruszkowie Warszawa stała się miejscem nie do życia. Zniszczona i niebezpieczna. Mama zabrała mnie i uciekłyśmy do Łodzi do mojej ciotki – siostry mamy, która mieszkała na ulicy Roosevelta. I tak już w tej Łodzi zostałam.
A jak ułożyły się Pani losy po wojnie?
W Łodzi skończyłam żeńskie gimnazjum i po dziś dzień mam z tego okresu aż dziesięć przyjaciółek. Założyłam tutaj rodzinę, urodziłam syna. Kiedy miałam 26 lat za namową przyjaciółki wystartowałam w konkursie na modelkę. Powiedziała mi, pamiętam to jak dziś, – „koniec gotowania, prania i sprzątania”. O moim udziale w tym konkursie wiedział tylko mój 5 letni wtedy syn. Bardzo mi kibicował. I proszę sobie wyobrazić z 500 uczestniczek wybrano właśnie mnie. Jako nieco bardziej krągła modelka pracowałam dla Dom Mody Telimena.
Mogę się też pochwalić, że w roku 1977 zajęłam 3 miejsce w ogólnopolskim turnieju brydża sportowego.
Telimena, to poważna marka. Proszę powiedzieć, jak wówczas wyglądała moda ?
W sklepach praktycznie nic nie było, więc kobiety same sobie szyły ubrania. Dzięki dobrym materiałom, które od czasu można było kupić i zdolnościom manualnym dziewczyny chodziły ubrane w bardzo unikalne, robione ręcznie rzeczy.
Moda damska na pewno była bardziej kobieca. Kobiety nosiły sukienki i spódnice. Starały się wyglądać kobieco.
Ja osobiście kochałam piękna bieliznę i zawsze zwracałam na to uwagę. Zresztą pozostało mi to do dziś.
Jak zatem w Pani oczach wygląda dzisiejsza moda?
Kiedy zwiedzam Łódź często oglądam też ludzi i z tego, co obserwuje teraz liczy się przede wszystkim wygoda. Kobiety chodzą w spodniach, jeansach, a nawet garniturach i chyba gdzieś po drodze tracą swoją kobiecość. Choć muszę przyznać, że ja też ostatnio polubiłam spodnie.
Brała Pani życie pełnymi garściami.
Uważam, że nigdy nie będę miała drugiego życia i powtórki, dlatego staram i starałam się korzystać z życia, ze wszystkich jego okazji. Tylko od nas zależy jak będzie wyglądać nasze życie.
Wciąż prowadzi Pani tak aktywny tryb życia?
Staram się, choć lata już nie te (śmiech). Uwielbiam poznawać świat ten daleki i ten bliższy. Oglądam bardzo wiele filmów dokumentalnych i podróżniczych, a w wolnych chwilach po prostu wsiadam w tramwaj albo autobus i na nowo poznaję Łódź. Miasto ciągle się zmienia. Nie odmówię sobie też spaceru po okolicy.
Z moimi przyjaciółkami z lat gimnazjalnych, z którymi znamy się już od 71 lat, często się spotykam i wspólnie zajmujemy tworzeniem ubrań, przeróbkami, szyciem na maszynie. Po mojej przygodzie z modą pozostała mi żyłka stylistki. Doradzam moim przyjaciółkom i wspólnie tworzymy naszą małą modę.
Ale to także mamie zawdzięczam to wyczucie, co jest ładne, a co niekoniecznie. To ona dbała o to bym ładnie się ubierała i potrafiła o siebie zadbać. Od dziecka kształtowała we mnie poczucie estetyki i nauczyła mnie sztuki szycia na maszynie, w której była mistrzynią.
Po dziś dzień staram się jej dorównać. Ponadto uwielbiam, kiedy otaczają mnie piękne, stylowe meble oraz porcelana. Do dziś mam lustro, z którego korzystała jeszcze moja babcia.
Jest Pani klientką Funduszu Hipotecznego DOM. Co skłoniło Panią do zawarcia umowy o odwróconej hipotece?
Przychodzi w życiu taki moment, kiedy zostajemy sami. Mój syn wyjechał do Hiszpanii i tam osiadł. Ja przez całe życie opiekowałam się przyrodnią siostrą Halinką, która chorowała na zespół Downa. Kiedy odeszła poczułam pustkę. Długo nie mogłam sobie uporać się z jej śmiercią. Z czasem zrozumiałam, że muszę poradzić sobie sama, ale nie koniecznie samotnie i tak trafiłam do funduszu. Dzięki zawartej umowie poprawiła się moja sytuacja finansowa. Czuję, że ktoś się mną opiekuje, a ja mogę spokojnie żyć i podziwiać ten piękny świat.
Pani Jolanto, jaki jest Pani sekret? Skąd w Pani tyle siły i optymizmu? Jakaś szczególna dieta?
Uwielbiam ryby. Jem ich bardzo dużo, ale nie wszystkie. Staram się o siebie dbać. Odżywiać zdrowo. Bardzo często gotuję sobie lekkie zupy. I to chyba cały sekret.
Zdradzi nam Pani swój ulubiony przepis na rybę?
Proste przepisy są najlepsze i tak też smażę swoją rybę. Najchętniej Mintaja. Oprószam go mąką, posypuję delikatnie vegetą i smażę, ale wyłącznie na oliwie z oliwek.
Dziękuję Pani serdecznie za rozmowę.
Ja również dziękuję.
Rozmawiała Aga Filipczak