Nasza afrykańska przygoda – część I wywiadu z Klientami Funduszu Hipotecznego DOM

Nasza afrykańska przygoda
nigeria on actual map of africa

Pani Gertruda i Pan Wojciech są Klientami Funduszu Hipotecznego DOM od 2016 roku. Nadal mieszkają w swoim pięknym domu, który wybudowali pod Warszawą po powrocie z intensywnego i pełnego przygód pobytu w Afryce. Spotkaliśmy się na początku marca 2020, by porozmawiać o najlepszym okresie ich życia, jaki spędzili w Nigerii w latach 1978-1983.

ŻYCIE SENIORA:  Słyszałem, że spędzili Państwo kawał życia w Afryce – mało kto w Polsce może się pochwalić takimi doświadczeniami. Ale proszę zdradzić naszym czytelnikom, jak to się wszystko zaczęło?
Pan Wojciech:  Do dziś pamiętam taką scenę z młodości – miałem może 16 lat, w Polsce głęboki komunizm, a ja chciałem dorobić parę groszy i w porcie w Gdańsku łapałem zlecenia na załadunek statków. Przechodził obok marynarz, więc go pytam, dokąd płynie ten statek, a on powiedział, że do Casablanki. Wtedy to wydawało się takie niesamowite i odległe, prawie nieosiągalne. A teraz patrząc wstecz – Casablanka to tylko jedno z wielu niezwykłych miejsc, które odwiedziłem!
Pani Gertruda:  To jest bardzo ważne, żeby mieć marzenia i starać się, żeby je zrealizować. Gdyby nie to ciągłe dążenie, to na pewno nie zobaczylibyśmy tego wszystkiego. A przecież w okresie PRL wyjechać za granicę nie było wcale łatwo!

ŻYCIE STUDENCKIE W PRL

ŻS:  No dobrze, ale zanim dojdziemy do tej afrykańskiej przygody, proszę zdradzić naszym czytelnikom, co było wcześniej?
Pan Wojciech:  Wcześniej były studia w Warszawie – mimo, że to czasy PRL, to jednak młodość zawsze wspomina się z dużym sentymentem. Legitymacja studencka w tamtych czasach upoważniała do wejścia do klubów studenckich, takich jak „Stodoła”, „U Medyka” czy „Karuzela”. Mogliśmy tam oglądać występy wielu wspaniałych artystów – Czerwone Gitary, Alicja Majewska, Andrzej Rosiewicz, Czerwono-Czarni…

Pani Gertruda: No i grało się dużo w brydża! W tamtych czasach studenci często spotykali się właśnie na brydża. Osobiście uważam, ze ta gra jest nawet bardziej stymulująca intelektualnie i społeczna niż szachy. Głównie dlatego, że gra się w parach. My z mężem byliśmy pierwszym małżeństwem na jego roku studiów, które miało już swoje mieszkanie. Dlatego to u nas zbierała się cała ferajna. I tak graliśmy w tego brydża, czasem całą noc.

ŻS:  Zanim trafili Państwo do Afryki, po drodze był jeszcze pobyt Pana Wojciecha w Londynie?
Pan Wojciech: Tak, po przejęciu władzy przez Gierka pojawiła się możliwość wyjeżdżania na Zachód i postanowiłem z tej opcji skorzystać, ponieważ udało mi się dostać paszport.
Pani Gertruda:  Ja niestety musiałam zostać w Polsce, bo władze kilka razy odmówiły wydania mi paszportu powołując się na tzw. „inne względy społeczne”.

Pan Wojciech:  Siedząc na Okęciu w samolocie, który miał wystartować do Londynu, do ostatniej chwili bałem się, że coś się stanie – przyjdą jacyś funkcjonariusze i mnie wyprowadzą z tego samolotu.  Ten strach wynikał z tego, że brałem udział w studenckich demonstracjach w marcu 1968 roku.

 

NAUKA JĘZYKA I PRACA W LONDYNIE

ŻS:   Co dokładnie wydarzyło się w marcu 1968 roku, że miał Pan takie obawy?
Pan Wojciech:  Biegaliśmy po różnych demonstracjach i protestowaliśmy przeciwko zamordyzmowi, krzyczeliśmy „prasa kłamie”, domagaliśmy większej demokratyzacji, wolności prasy i słowa – to była spontaniczna reakcja studentów na zdjęcie przez władze spektaklu „Dziady” ze sceny Teatru Narodowego.  Podczas jednej z takich demonstracji zostałem spałowany i milicja zatrzymała mi dowód osobisty, więc byłem notowany. Dlatego tak się bałem siedząc w samolocie i czekając aż w końcu wylecimy. Szczęśliwie udało się dotrzeć do Londynu bez żadnych przeszkód.

ŻS:   Ten wyjazd do Londynu miał charakter turystyczny?
Pan Wojciech:  Tak, ale oczywiście z zamiarem znalezienia tam jakiejś pracy. Dość szybko zaczepiłem się w takim klubie golfowym, gdzie dostałem posadę ogrodnika.  Spytali mnie, czy potrafię pielęgnować róże – odpowiedziałem, że oczywiście tak, choć nigdy wcześniej nie miałem z tym do czynienia. Na szczęście Polacy z armii Andersa, u których się zatrzymałem w Londynie mieli mały ogródek. Pokazali mi w nim, jak się przycina róże, więc dałem sobie z tym radę.

ŻS:  Podczas tego pobytu w Londynie udało się też przy okazji nauczyć angielskiego?
Pan Wojciech:  Tak – ponieważ moja wiza była na 3 miesiące i bardzo chciałem ją przydłużyć.  Wówczas okazało się, że warunkiem przedłużenia wizy było zapisanie się na kurs języka angielskiego w szkole.  Udało mi się zdobyć miejsce w państwowej szkole, bo tylko ta była bezpłatna. Ponieważ jednak była ona bardzo daleko od miejsca gdzie mieszkałem, to początkowo nie chodziłem na zajęcia.  Później jednak wezwali mnie i powiedzieli, że Home Office dopytuje, czy ja rzeczywiście chodzę na ten kurs angielskiego.  No więc skończyło się na tym, że kupiłem sobie używany rower. Na tym rowerze dojeżdżałem na drugi koniec miasta, żeby uczyć się angielskiego.

Moja afrykańska przygoda_LondynPani Gertruda:  Muszę tu wtrącić dwa słowa – to że Wojtek pracował na co dzień wśród Anglików,  a także szybko przeniósł się od Polaków i wynajął mieszkanie wśród Anglików, przez co nie miał codziennego kontaktu z Polakami w Londynie, to zmusiło go do mówienia po angielsku i pomogło mu szybko opanować język.

 

MARZENIA O WYJEŹDZIE DO AFRYKI

ŻS:  Powrót do Polski po roku spędzonym w Londynie był trudny?
Pan Wojciech:  Tak, tym bardziej, że w międzyczasie mój znajomy z Londynu wyemigrował do Południowej Afryki i miał dla mnie propozycję pracy w RPA. Chciałem więc ściągnąć żonę do Londynu, ale Gertrudzie dwukrotnie odmówiono wydania paszportu. Nie było więc wyjścia
– wróciłem do Polski, choć cały czas kombinowałem, jak by tu wyrwać się jeszcze gdzieś za żelazną kurtynę.
Pani Gertruda:  W tamtym czasie pracowałam w Biurze Projektów i moi koledzy z pracy wyjeżdżali przez taką centralę PolService na różne kontrakty, np. do Iraku, Libii, Maroku.
Pan Wojciech:   Pomyślałem, że to może być jakaś szansa dla nas.  Skończyłem podyplomowo Afrykanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Zdałem państwowy egzamin z języka angielskiego i zarejestrowałem się w Polservice. Ten Polservice to była taka instytucja, która w PRL miała monopol na sprzedaż za granicę usług np. inżynieryjnych czy budowlanych.

ŻS:   I wtedy pojawiła się na horyzoncie szansa na zdobycie wymarzonej pracy w Afryce?
Pan Wojciech:  Tak, pojawiła się propozycja kontraktu w Libii – potrzebowali inżynierów od budownictwa wodnego, miałem już nawet paszport i szykowałem się do wyjazdu. Okazało się, że konkurencja była bardzo duża i ostatecznie zamiast mnie pojechał ktoś inny.  Wtedy myślałem, że mam dużego pecha. Teraz z perspektywy czasu wiem, że dobrze się stało! Nie wyjechaliśmy do Libii, bo czekało na nas coś znacznie lepszego.

Nasza afrykańska przygoda_mapa NigeriiŻS:  Po pamiątkowej mapie, która wisi na ścianie w Państwa domu wnioskuję, że chodzi o Nigerię – jak to się stało, że trafili Państwo do tego odległego Państwa w czarnej Afryce?
Pan Wojciech:  Kilka miesięcy później nieoficjalnymi kanałami dowiedziałem się, że do Ambasady Nigerii w Warszawie przyjeżdża delegacja z tamtejszego państwowego przedsiębiorstwa, która będzie rekrutować w Polsce inżynierów od budownictwa wodnego.  Dzięki własnej inicjatywie udało mi się dostać na rozmowę do ambasady nigeryjskiej i okazało się, że spełniam wszystkie warunki.  Dostałem dobry kontrakt indywidualny i w roku 1978 wyleciałem do Nigerii. Początkowo byłem tam sam, ale po jakimś czasie dołączyła do mnie również Gertruda…

Drugą część wywiadu „Nasza afrykańska przygoda” opublikujemy już w czerwcu 2020.  Dowiedzą się z niej Państwo, jak wyglądało życie naszych bohaterów w Nigerii. Zapraszamy!