Nasza afrykańska przygoda – część II wywiadu z Klientami Funduszu Hipotecznego DOM

Nasza afrykańska przygoda 2
Nigeria, Abuja - capital city, pinned on political map

Pani Gertruda i Pan Wojciech są Klientami Funduszu Hipotecznego DOM od 2016 roku. Nadal mieszkają w swoim pięknym domu, który wybudowali pod Warszawą po powrocie z intensywnego i pełnego przygód pobytu w Afryce. Spotkaliśmy się na początku marca 2020, by porozmawiać o najlepszym okresie ich życia, jaki spędzili w Nigerii w latach 1978-1983. 

Nasza rozmowa była tak długa, że wywiad zatytułowany „Nasza afrykańska przygoda” zdecydowaliśmy się podzielić na dwie części. Pierwszą część rozmowy opublikowaliśmy pod koniec kwietnia, a poniżej zapraszamy do zapoznania się z drugą częścią wywiadu.

Odkrywając Afrykę

Życie Seniora:   Przypomnijmy naszym Czytelnikom, że w latach 1978-1983 mieszkali Państwo w odległej Nigerii, w samym sercu czarnej Afryki.  Na pewno wielu naszych czytelników zastanawia się, jak wyglądało Państwa życie w tym odległym zakątku świata?

Pan Wojciech:  Na początku muszę wyraźnie zaznaczyć, że w tamtych latach nie było jeszcze takiego radykalizmu muzułmańskiego, jak to obserwujemy obecnie. Nigeria to kraj, w którym jest wiele religii, ale islam jest religią dominującą, szczególnie na północy kraju, gdzie mieszkaliśmy w pierwszych latach naszego pobytu. Czarnoskórzy mieszkańcy traktowali nas jednak z dużym szacunkiem i sympatią. Nasze pojawienie się w odległych wioskach zawsze wywoływało dużą sensację, szczególnie wśród dzieci, które w tamtych latach często nigdy wcześniej nie widziały białych ludzi.  Teren, na którym najpierw mieszkaliśmy to obszar tzw. sawanny parkowej, gdzie wśród traw rosły baobaby. Panuje tam gorący klimat z dwoma porami roku – 9 miesięcy pory suchej i 3-miesięczna pora deszczowa, kiedy zdarzały się opady.  Początkowo mieszkałem w tzw. „guesthouse” czyli rodzaju hotelu pracowniczego, ale po jakimś czasie dostaliśmy własny dom z pełnym wyposażeniem.

Pani Gertruda:  Na tym samym terenie pracowało też wielu obcokrajowców z innych krajów: Słowacy, Czesi, Węgrzy, Włosi, Anglicy czy Rosjanie. Utrzymywaliśmy z nimi bliskie relacje towarzyskie. Co weekend organizowane były imprezy, potańcówki – żeby zabić czas, bo nie było tam zbyt wiele rozrywek, miejscowa telewizja nadawała głównie programy religijne w miejscowym języku, nie było też kin czy restauracji.

Ambitne projekty hydrologiczne

ŻS:  Jaki był najważniejszy projekt, przy którym pracowali Państwo w Nigerii?

Pan Wojciech:  Firma, w której pracowałem, budowała na rzece Sokoto, na północy Nigerii, tamę i trzeba było bardzo precyzyjne, z dokładnością do kilku centymetrów, wyznaczyć obszar pod zalew, który miał powstać w tej okolicy.  Okazało się, że jestem jedyną osobą tam, która wie, jak się za to zabrać. Musieliśmy to zrobić dość szybko – tak, by zdążyć przed nadejściem kolejnej pory deszczowej.  Ponieważ było to ciężkie i wymagająca bezbłędnej komunikacji zadanie, to zaangażowałem do pomocy również moją żonę.  Dzięki naszej dobrej kooperacji w terenie, zadanie wykonaliśmy z dokładnością do 3 cm, co było bardzo dobrym wynikiem.

Pani Gertruda:  Pamiętam, że wstawialiśmy codziennie o 5 rano, żeby już o godz. 6:00 być na miejscu i zaczynać pomiary w terenie. Ja na ogół stałam za aparatem, a Wojtek zajmował się ustawianiem tyczek wskazujących obszar zalewu. Dlatego Nigeryjczycy byli przekonani, że to ja jestem tą ważniejszą osobą. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu, bo już około godziny 12:00 upał stawał się nie do zniesienia i musieliśmy wracać do kampusu. Tam czekali już na nas z obiadem. Całe szczęście, że w naszych pokojach mieliśmy klimatyzację, która pozwalała się szybko zregenerować po porannym wysiłku.

Żona robi karierę w Nigerii

Afrykańska Przygoda

ŻS:  Ten projekt udało się Państwu wspólnie doprowadzić do szczęśliwego końca, a jak dalej potoczyła się Państwa „afrykańska przygoda”?

Pani Gertruda:  Nigeryjczycy pracujący przy tym projekcie zauważyli moje zaangażowanie
i  zostało to docenione. Pojawiła się możliwość, żebym została oficjalnie zatrudniona w tej samej firmie, co Wojtek. Musiałam jednak przejść przez cały proces rekrutacji, którego kluczowym elementem była rozmowa kwalifikacyjna w języku angielskim przed komisją złożoną z zarządu tej firmy. Ja raczej nie mówiłam zbyt płynnie po angielsku, a mąż nie mógł mi wtedy pomóc. Na szczęścia była wola, żeby mnie przyjąć. A więc pytania do mnie były zadawane powoli i w miarę prostym językiem, więc dałam sobie radę. Dostałam wysokie stanowisko, tylko jeden stopień niżej od Głównego Geodety i byłam pierwszą kobietą zatrudnioną w pionie technicznym tej firmy. Pracowały tam oczywiście kobiety na stanowiskach lekarzy, pielęgniarek czy nauczycieli, ale w tym technicznym obszarze byłam pionierką. Przenieśliśmy się wtedy do innego kampusu, który wcześniej zbudowali Włosi
– trzeba przyznać, że warunki życia tam były bardzo dobre. Mieliśmy basen, dobrze wyposażony supermarket, korty tenisowe, kościół, szpital, a nawet kino.

ŻS:  Ale to jeszcze nie był Państwa ostatni przystanek w Nigerii?

Pan Wojciech:  W tak zwanym międzyczasie ja dostałem propozycję innej pracy – tym razem już dla dużej, prywatnej firmy. To był bardzo korzystny kontrakt na południu Nigerii. Wkrótce się tam przenieśliśmy, ale wcześniej wróciliśmy na krótki urlop do Polski. A była to zima roku 1981…

Afrykańska przygoda dobiega końca

ŻS:   Czyli ogłoszenie 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego zastało Państwa podczas pobytu w Polsce?

Pan Wojciech:  Tak, pamiętam że wybraliśmy się na krótkie odpoczynek do Bukowiny Tatrzańskiej i z powodu stanu wojennego byliśmy tam niemal jedynymi turystami.  Później gdy chcieliśmy z żoną odwiedzić teściową w Toruniu, to trzeba było załatwiać specjalną pisemną zgodę na wyjazd do innego miasta.  Na szczęście udało nam się wkrótce wrócić do Afryki, bo tam żyło się wtedy dużo przyjemniej i wygodniej.  Przeprowadziliśmy się na południe Nigerii do portowego miasta Warri.  Ja pracowałem dla koncernu naftowego, który chciał rozwinąć kolejną gałąź działalności w branży budowlanej. Moją rolą było zorganizowanie pracy w tym obszarze.

Pani Gertruda:  Życie na południu Nigerii znacznie się różniło od tego na północy.  Klimat był bardziej wilgotny, mieszkaliśmy w większym mieście. Mieliśmy duży dom z pięcioma osobami służby na stałe. Na południu było też bardziej niebezpiecznie – w mieście Warri po 23:00 obowiązywała godzina policyjna dla miejscowych. Jeżdżąc po mieście można się było nawet natknąć na trupy brutalnie zamordowanych ludzi.

ŻS:  Co skłoniło Państwa do powrotu do Polski?

Pan Wojciech:  W 1983 roku w Nigerii wybuchł kryzys finansowy, więc zdecydowaliśmy się wrócić do kraju, bo doszliśmy do wniosku, że tak naprawdę tylko wśród swoich można mieć pełne poczucie bycia u siebie. Niedługo po powrocie do Polski rozpoczęliśmy budowę naszego domu pod Warszawą, w którym dziś rozmawiamy. Trochę czasu nam to zajęło, bo po drodze były różne wzloty i upadki, jak to w życiu. Na szczęście z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że przeżyliśmy z żoną bardzo dużo. Naszymi przeżyciami można by pewnie obdzielić kilka innych osób.

Serdecznie dziękujemy za miłą rozmowę.